Kiedy sięgałam po Opowieść podręcznej, Oryks i Derkacz już czekały na półce. I poczekały jeszcze półtora miesiąca, zanim wreszcie się za nich zabrałam. I coś czuję, że trafiłam na typowy syndrom najlepszej powieści autora. Gdy już takową, mocno wybijającą się, przeczyta, to żadna kolejna już nie zachwyci. Oryks i Derkacz własnie nie zachwycili. Co nie znaczy, że nie są dobrą powieścią.
Zaraza wytępiła ludzkość. Ostatnim jej przedstawicielem wydaje się Yeti, na wpół obłąkany mężczyzna nauczający grupę Derkaczan, postludzi, o ich stwórcy Derkaczu i nauczycielce Oryks. W poszukiwaniu jedzenia wyrusza na wyprawę będącą również podróżą w przeszłość, do własnych bolesnych wspomnień.
O krok od naszego świata
Zacznę nieco od tyłu, bo od świata przedstawionego w powieści. Ale nie tego, w którym żyje Yeti, a który stanowi dość typowy przykład świata po wymarciu ludzkości i nie wnosi do tego schematu za dużo nowego. Zacznę od świata, w którym Yeti, wówczas Jimmy, się wychował. A wychował się w jednym z kompleksów wybudowanych wokół ośrodków naukowo-przemysłowych i zamieszkanych przed średniozamożną warstwę społeczeństwa. Atwood, podobnie jak w Opowieści podręcznej, nie określa dokładnie czasu akcji. To średnio odległa przyszłość - na tyle bliska, by stanowić proste przedłużenie współczesności, a na tyle odległa, by obecne procesy mogły znacząco postąpić. Co wydaje się tutaj kluczowe.
Świat młodego Yeti to świat rządzony przez korporacje, którego obraz znacząco zmieniło globalne ocieplenie, w którym większość gatunków roślin i zwierząt wymarła, a które ludzie usiłują zastąpić wszelkiego rodzaju hybrydami. To świat, w którym nauka służy wyłącznie biznesowi oraz przemysłowi; w którym rozwarstwienie społeczne, zwłaszcza różnice między pierwszym a trzecim światem, znacząco się pogłębiło. W którym kompleksy reprezentują stereotypowe białe przedmieścia (choć akurat rasizmu na szczęście gdzieś po drodze się pozbyto), a miasta, zwane plebsopoliami (to chyba mówi o nich wystarczająco dużo), stały się ośrodkami przemocy oraz biedy.
Co ciekawe, pomimo tak silnego związku z teraźniejszością, Atwood zdaje się nie krytykować "zastanego" porządku. Wyłącznie obiektywnie go przedstawia. Prawdę mówiąc, spodziewałam się właśnie krytyki tzw. zabawy w Boga, którą reprezentuje Derkacz, lub chociażby wskazania dylematów moralnych z nią związanych. Tymczasem nic takiego nie ma miejsca i zdaje się to być bardzo świadomym zabiegiem. Jednym punktem, w którym powieść dotyka tej tematyki, jest kwestia wykorzystywania seksualnego Oryks. Yeti to bulwersuje, ale ona podchodzi do tego, jako rzeczy, która pozwoliła jej w dłuższej perspektywie osiągnąć szczęście i dobrobyt. Ta rozbieżność prowadzi nas ładnie do sedna całej powieści, jakim jest...
Historia miłosna?
Nie, z góry mówię: to nie jest absolutnie historia miłosna. Choć zarówno blurb, jak i początkowe sceny z tego wątku, każą nam tak myśleć, co daje bardzo ciekawą perspektywę. Jedno jest pewne: trójkąt Yeti-Oryks-Derkacz jest niesamowicie anachroniczny. Mnie osobiście kojarzy się jednoznacznie z literaturą dziewiętnastego wieku. Już tłumaczę.
Yeti i Derkacz to najlepsi przyjaciele. Ale przyjaciele zupełnie od siebie różni, mający w życiu różne cele i których życiorysy wyglądają zupełnie inaczej. Derkacz to geniusz, a Yeti - everyman z lekkim seksoholizmem. I jest ona. Oryks. Kobieta, która pojawia się w ich życiu jeszcze jako dziewczynka, której obraz pozostaje z nimi na zawsze. I którą spotykają w dorosłym życiu. Ważne jest to, iż wspólnie z Yeti nie rozumiemy jej i jej motywacji. Pochodzi z innej kultury, ma zupełnie inne doświadczenia, bardzo traumatyczne, i zupełnie inny stosunek do życia. I co najważniejsze: nie zdaje sobie sprawy z wpływu, jaki ma na nich obu. Pragnie darzyć ich "miłością" po równo, choć w zupełnie odmienny sposób. Ale budzi w Derkaczu olbrzymią zazdrość, co prowadzi do ostatecznej katastrofy. Dzięki wspomnianemu obiektywizmowi widzimy równocześnie, że nie ma tu czegoś, co można by nazwać miłością. To wyłącznie pożądanie i/lub magnetyzm. Żaden z bohaterów nie jest zdolny do tej miłości, choć z zupełnie różnych powodów. I zgodnie z archetypem wszystko musi skończyć się źle. Ten sam archetyp przedstawia nam Oryks jako typową femme fatale, tyle że wymykającą się jednoznacznej klasyfikacji dobro-zło.
Równocześnie jest to tylko jeden aspekt tej postaci. Drugi, równie ważny, to bycie nauczycielką Derkaczan - rasy/gatunku? stworzonego właśnie przez Derkacza. Rasy, co warto zauważyć, której kultura ma być pozbawiona pierwiastka metafizycznego, odpowiadającego w mniemaniu ich stwórcy za wszelkie zło. Tyle ze ostatecznie spełza to na niczym, a Derkacz staje się w ich mitologii tradycyjnym ojcem-stworzycielem, a Oryks - matką i wychowawczynią, dawczynią wiedzy oraz kultury. Tym ciekawsze jest to w kontekście ich rzeczywistej relacji.
***
Podsumowując. W moim odczuciu głównym celem Margaret Atwood zdaje się ukazanie dwóch bardzo starych archetypów dotyczących relacji damsko-męskich w zupełnie innym świetle. Co jej się jak najbardziej udało. Nie wywołała może we mnie jakiegoś efektu wow, ale sama lektura okazała się fascynującym doświadczeniem. Tym bardziej ciekawi mnie, jak będą wyglądały kolejne dwa tomy trylogii, w jaki sposób powiązane będą z pierwszym. Absolutnie nie mam na to pomysłu. I tym bardziej chcę po nie sięgnąć.
Autor: Margaret Atwood
Tytuł: "Oryks i Derkacz"
Oryg. tytuł: "Oryx and Crake"
Cykl: "Maddaddam" (tom 1/3)
Wydanie: Prószyński i S-ka, Warszawa 2017
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Stron: 422
Rok I wydania: 2003 (PL - 2004)
Gatunek: science fiction, dystopia
Werdykt: polecam