Autor: Stanisław Lem
Tytuł: "Solaris"
Wydawnictwo: CZYTELNIK
Rok wydania: 1961
Rok wydania: 1961
Stron: 317
Gatunek: science fiction, psychologiczne, filozoficzne
Ocena: 6/10
Kelvin przybywa na planetę Solaris w roli psychologa tamtejszych naukowców. Większość powierzchni planety zajmuje ogromny ocean, będący najprawdopodobniej jej jedynym mieszkańcem. Na miejscu orientuje się, że coś jest nie tak. Wszystkie automaty zostały zamknięte, a kilka dni wcześniej szef misji popełnił samobójstwo. Wkrótce i głównego bohatera zaczynają prześladować dziwne wizje, a osoby z przeszłości nawiedzają go nie tylko we śnie, ale też na jawie. Powoli odkrywa, że za ogólną psychozą może stać ocean.
Po tej książce spodziewałam się bardzo wiele i możliwe, że zbyt wiele. Dlatego też wszelkie wady i potknięcia mocno rzucały mi się w oczy.
Po tej książce spodziewałam się bardzo wiele i możliwe, że zbyt wiele. Dlatego też wszelkie wady i potknięcia mocno rzucały mi się w oczy.
Zacznijmy od tego, iż fabuła wydawała się mi strasznie okrojona. Brakowało mi wspomnień z Ziemi. Co prawda czytałam wydanie z głębokiego PRL-u, ale nie słyszałam, by akurat "Solaris" poddawano zbytniej cenzurze. Denerwował mnie też wątek z Harey, która początkowo wydawała mi się tak infantylna, że niedobrze się robi, lecz w miarę upływu czasu zaczęłam postrzegać ją w szerszym spektrum i nawet polubiłam. Ujrzałam jakąś mistyczną i jednocześnie realną oraz prawdziwą głębię w jej relacji z Kelvinem (trochę tylko nie pasował mi jej wiek, ale nieważne).
Jestem również panu Lemowi niezwykle wdzięczna za dawkę czysto naukowej wiedzy o Solaris, za te różnorodne rozprawy i opracowania. To bogactwo opinii oraz teorii naukowych na temat oceanu było tak realistyczne, że czułam się w bibliotece stacji jak w siódmym niebie. Muszę jednak przyznać, iż przez opis symetriad nie przebrnęłam i drugą połowę po prostu przeleciałam wzrokiem.
Chwilami bawiły mnie wyobrażenia autora na temat stanu techniki w przyszłości. Niektóre sprzęty już teraz wydają się nam takie przestarzałe, a co dopiero za kilkadziesiąt lat... Najlepszy był wielki kalkulator stacji i maszyna drukująca wyniki badań na papierkach przypominających sklepowe rachunki (przynajmniej ja to tak sobie wyobrażałam).
Lem poruszył również wiele ważnych tematów filozoficznych i psychologicznych, jak choćby wspomniany już wątek Kelvina i Harey czy wyobrażenia solarystów na temat Boga (bogów) i ich możliwości. Przyznam, że na to czekałam najbardziej i w najmniejszym stopniu się nie zawiodłam.
Ogółem książkę czyta się dosyć szybko, biorąc szczególnie pod uwagę niespieszną akcję. Bohaterowie skonstruowani są wzorcowo, a właściwie każdy naukowiec przedstawia inny rodzaj człowieka oraz sposób patrzenia na świat.
Powieść ta jest obowiązkowym punktem na liście każdego fana fantastyki. Nie polecam jej jednak każdemu, bo rozumiem, iż wielu może się ona nie spodobać, ponieważ jest to specyficzny rodzaj literatury. Książkę oceniam na ocenę bardzo dobrą, bo staram się nie brać przede wszystkim pod uwagę faktu, iż jest to podstawa do niemal całego współczesnego science fiction. Właśnie. Czytając, co i rusz trafiałam na nowe elementy znajome mi z innych tego typu powieści (głównie "Chaga" Iana McDonalda). A lepszej reklamy dla dzieła nie może być.
Marre